Opiekowałam się mieszkaniem cioci (C. już nie żyje, swego czasu spędzaliśmy z rodzicami niemal każdy weekend u niej; gdy byłam mała, to się mną opiekowała np. gdy rodzice byli na jakiejś imprezie/weselu; byłam z nią bardzo zżyta).
Dwie dziewczyny wynajmowały pokój w jej mieszkaniu. Kiedy już mam wyjść, dostaję telefon od hydraulika, że zaraz tam będzie (już od dawna musi coś zrobić, ale nikogo nie może zastać w tym mieszkaniu). Kiedy hydraulik wchodzi, okazuje się, że to mój dawny znajomy i zaczynamy imprezować razem z tymi dziewczynami. Niedługo później wychodzimy (zabieram ze sobą worek ze śmieciami). W drzwiach, natykamy się na ludzi, którzy tam mieszkają (potem okazało się że to znajomi cioci). Oni z początku byli mocno oburzeni, że ktoś jeszcze ma klucze, ale szybko wszystko się wyjaśniło (telefon) i to spotkanie przeradza się w imprezę na korytarzu. Znalazł się tam suto zastawiony stół. Kiedy spojrzałam w prawo, zobaczyłam okno a za nim ławeczkę. Okazało się że jesteśmy w domku jednorodzinnym. Za oknem dostrzegłam X. który półsiedział, półleżał na ławce. Ktoś napomknął by go zaprosić, ale nikt się nie do tego nie kwapił, ja zaś nie chciałam się wyrywać niczym Filip z konopi. Chwilkę później X. był przy stole i zrobiło się wesoło, wszyscy z niego żartowali, bo on zawsze mówi życiu "tak" a w zasadzie, nigdy nie odmawia i nie mówi "nie"). Dostałam telefon, że mam wracać do domu. Chwilkę później, znów byłam pod blokiem cioci i skierowałam swe kroki w stronę domu.
Kolejna scena, jestem w domu. Listonosz miał dla mnie paczkę, ale nieco się spóźniłam i ta paczuszka czeka już na mnie na poczcie. Są dwie drogi które tam prowadzą, jedna standardowa - chodnikiem, druga ciągiem podziemnych przejść (wejście jest pod krzakiem niebieskich róż). Próbuję się przedostać tym drugim przejściem (jest znacznie szybciej), ale mama niedawno przesadzała tam kwiaty, coś jest "nie tak", bo nawet stopy nie mogę tam wcisnąć. Decyduję się pójść chodnikiem, ale na pocztę nie docieram. Po drodze spotykam znajomego, który mnie do siebie zaprasza i idziemy do niego.
Scena później, on już jest moim chłopakiem*, ja zaś nie mam jeszcze 18 lat i niczym Kopciuszek, muszę być w domu przed północą. Początkowo on mnie odprowadza, ale któregoś dnia - nie może. Odkrywam, że do swojego domu mogę przebiec (mieszkamy na przeciwległych krańcach miasta), od tego czasu "odprowadzam się sama" i staję się Szybkobiegaczem. Kocham te momenty w których mknę przez uśpione miasto, dookoła mnie jest czarna noc, pod skórą czuję adrenalinę. Dopiero wtedy "odżywam". Bardzo szybko ten moment "powrotu," dużo bardziej mi się podoba niż "chodzenie z chłopakiem". Któregoś dnia "oświeca mnie", że chodzę z nim tylko dla tych "nocnych powrotów".
* ten znajomy z którym potem chodziłam (nazwijmy go MCM), niegdyś totalnie ześwirował na moim punkcie, rzeczywiście mieszka na drugim końcu miasta. Swego czasu był u mnie co dzień, ale zawsze traktowałam go po macoszemu, być może dlatego, że był na każde moje machnięcie ręki a jak wiadomo coś, co nam przychodzi łatwo i jest nam podane na tacy - nie zawsze jest przez nas doceniane.. ech, młodość, teraz zapewne doceniłabym tę znajomość ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz