Odczytanie odbywa się w jego rezydencji (był niezwykle pracowity, bogaty, miał głowę do interesów). Zebrało się bardzo dużo osób, sam odczyt trwa krótko, większość ludzi odchodzi zawiedziona. Krewny, zaprosił nas wszystkich, byśmy wzięli udział w jego "grze". Naszym zadaniem, jest przeszukać jego dom i odkryć Coś. Zostaję, choć większość osób już wraca do swoich obowiązków. Przeszukuję dom. Powoli odkrywam, kim tak naprawdę był wujek. Jestem sama w budynku. Wieczorem zagląda do mnie 2óch "strażników". Pytają mnie czy rezygnuję, mówię im że nie. Oni odchodzą, ja jeszcze bardziej skupiam się na szukaniu. Odkrywam olbrzymią bibliotekę, garderobę, kuchnię z wypełnioną po brzegi jedzeniem, chyba dla 100 osób na 100lat. Widzę też wielkie łazienki, sypialnie, pokoje pełne pościeli na zmianę. Tam właśnie znajduję ukryte pamiętniki i zaczynam je przeglądać. To chyba jeszcze nie "to", co mam znaleźć, ale czytam, być może będzie tam jakaś wskazówka. W dziennikach, zawarte są jego myśli, refleksje, to co robił w dany dzień, jego podróże, inspirujące cytaty, pragnienia i cele do realizacji. Mija kilka dni, już powoli orientuję się gdzie co jest, choć jest bardzo ciężko. Budynek jest przeogromny i można się pogubić. Kiedy robię sobie śniadanie (filiżanka kawy, rogalik), zauważam, że z piętra nad kuchnią schodzi gosposia. Twierdzi, że uczestnik "gry", może mieszkać tu do czasu rozwiązania zagadki, zaś kiedy potrwa to więcej niż 3 dni, to ona ma obowiązek tu sprzątać i szykować posiłki. Pytam ją o wagę, bo widzę że schudłam przez te kilka dni. Przynosi wagę łazienkową (szklana, w kształcie krzyża), waga wskazuje 64kg. Gosposia wchodzi znów na pięterko (takie spiralne schody) i robi się bardzo cicho, za cicho. Ten krewny zginął nagle, w tajemniczych okolicznościach, więc zaczynam czuć lęk. Wołam głośno: czy wszystko w porządku? Cisza. Wołam jeszcze raz. Słyszę kroki, ktoś schodzi po schodach. To mężczyzna, ma nagi tors, szare spodnie dresowe i gołe stopy. Wygląda jak Zeus; dłuższe, siwe włosy, groźny wzrok, mocne brwi. Mówi, że jest mężem gosposi i że wszystko jest "w porządku". Mieszkają tu razem. Z oddali słyszę jej głos, potwierdza tę informację. Odchodzę do swych zajęć, choć czuję niepokój. W porze obiadu, spotykam ich w kuchni, są jak papużki-nierozłączki, przygotowują wspólnie posiłek i wyglądają na bardzo szczęśliwych. Tego dnia, przybywa do domu ktoś jeszcze. Najpierw dostrzegam pojedyncze osoby w różnych pomieszczeniach, potem orientuję się, że to jacyś krewni, którzy zdecydowali się "powrócić do gry". Jest wśród nich pewien chłopak. Nie ma dnia, by do mnie nie zagadał. Zawsze gdy mnie widzi, buzia mu się nie zamyka. Trochę mnie to denerwuje, dlaczego musiał na mnie zwrócić uwagę? Zaczynam mu się przyglądać. Jest wysoki, znacznie wyższy niż ja, ma gęste kruczoczarne włosy, bardzo ciemne oczy, jest wysportowany.
Spotykamy się tylko przypadkiem, on zawsze zagaduje pierwszy, ja odpowiadam, niemal zawsze go czymś zaskakuję lub rozśmieszam. Zaczynamy rozmawiać coraz dłużej i o coraz bardziej "prywatnych sprawach". Pewnego razu spotykam go w korytarzu. To bardzo nietypowy korytarz, jest niezwykle wąski, dosyć długi. On jak zwykle zaczyna rozmowę. Czuję że jest "jakoś" inaczej niż zwykle, mam takie dziwne uczucie w piersiach, że aż mnie rozsadza. Odkrywam że jestem szczęśliwa. W tym właśnie korytarzu, zdaję sobie sprawę że On mnie kocha, kocha mnie od naszego pierwszego spotkania. Podchodzę do niego na wyciągnięcie ręki i po chwili obejmuję go za szyję, on mnie za plecy. Kolejna scena, on siedzi na ławce (takiej "szkolnej", niziutkiej). Ja siadam na podłodze, między jego nogami, tyłem do niego. Co jakiś czas zerkam na niego mocno przechylając głowę do tyłu, cały czas gadam jak najęta. Chcę się o nim dowiedzieć wszystkiego, znów przechylam głowę i zaczynam mówić ". A powiedz mi.." kiedy on zamyka mi usta pocałunkiem. Kiedy kończy, uśmiecha się szeroko i mówi: "zdecydowanie za dużo gadasz". Uwiadamiam sobie, że jedyne co "odkryłam"w domu wuja to miłość ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz